Początek zajęć, kilka spotkań i nawet się nie obejrzałam jak
zleciał kolejny tydzień. Folder ze zdjęciami zrobił się niepokojąco duży, choć
wciąż tak wiele ciekawych momentów i scen ucieka sprzed mojego obiektywu.
W ciągu ostatniego czasu udało mi się odwiedzić kilka ciekawych miejsc. Od zawsze uwielbiam morze i trudno jest mi znaleźć coś porównywalnego
do poranka spędzonego na plaży. Dlatego nie byłabym sobą gdybym nie skorzystała
z okazji, że jedna z linii metra w ciągu 1,5h dociera do najbliższego wybrzeża.
Stacja Incheon nad Morzem Żółtym i połączona z lądem „wysepka” Wolmido.
O
godzinie 8 rano nasze blade twarze stanowiły niemałą atrakcję dla tamtejszych
mieszkańców, którzy chętnie udzielali nam mniej lub bardziej zrozumiałych
wskazówek. Pod tym względem Koreańczycy zasługują na same dobre słowa. Jeśli
zapytasz o drogę na pewno znajdzie się ktoś kto Ci pomorze. Dość prawdopodobne
jest też, że pomoże Ci nawet jeśli nie zapytasz.
Tak czy
tak, dotarłyśmy bez większych perturbacji. Jeśli mam być szczera nie był to
najpiękniejszy brzeg jaki widziałam. Niemniej jednak za taki też nie uchodzi,
więc skupiłam się na wodzie, ciszy i świeżym powietrzu, o którym w centrum mogę
tylko pomarzyć.
Zaliczyłyśmy wzniesienie z punktem widokowym, tradycyjny ogród i toast z mojego
ulubionego, tradycyjnego alkoholu czyli Makgeolli. Jeszcze na pewno o nim
wspomnę, bo rzadko zdarza się by alkohol był nie tylko smaczny, ale i zdrowy.
Tutaj muszę ponownie napisać o tym jak mieszkańcy Korei dbają o swoją formę.
Poza tym, że codziennie o poranku grupy starszych pań i panów maszerują wokół
boiska przy moim kampusie, to nawet w drodze do
punktu obserwacyjnego minęłyśmy w pełni wyposażoną (były nawet sztangi i
hantle!) publiczną siłownię na świeżym powietrzu. Dodatkowo co kilkadziesiąt
metrów napisy na zimie informowały nas o ilości spalonych kalorii i odległości,
jaka pozostała do szczytu. Całkiem motywujące.
Dotarłam również do tradycyjnej dzielnicy Insa-dong (인사동). Jest to typowe miejsce odwiedzin dla grup turystów,
którzy łakną wszelkiego rodzaju pamiątek i pocztówek, bo prawdą jest, że dostanie
pocztówki w Seulu jest porównywalnie ciężkie co znalezienie smacznego chleba. Sklepy
pękające od wszelkiego rodzaju souvenirów, ekspedientki zachęcające do zakupu i
stragany z jedzeniem ulicznym. A poza tym starsze panie z parasolkami
chroniącymi od słońca i panowie, którzy zebrani w ciasne grupki uprawiają
amatorski rodzaj ulicznego hazardu.
Kolejny
dzień, kilka przystanków metrem i wylądowałam na Dondaemun (동대문), czyli dzielnicy, która stanowi swoiste połączenie
wielkich hal rynkowych i centrów handlowych. Począwszy od ciasnych budynków z
całymi piętrami, które przypisane są pod konkretną część garderoby (piętro ze
skarpetkami podbiło moje serce) do nowoczesnych sklepów z przykuwającymi uwagę
ubraniami „made in Korea”. Sama skusiłam się na drobny zakup a następnie urządziłam
sobie mały spacer wzdłuż strumienia Cheonggyecheon (청계천), ciągnącego się
przez samo centrum miasta. W ciągu dnia nie zrobił on na mnie oszałamiającego
wrażenia, jednak zdążyłam się już przekonać, że Seul to metropolia, która
najlepiej „smakuje” nocą. Wracając przecięłam Dongdaemun Plaza,
neo-futurystyczny monumentalny obiekt, sprawiający niebywale surowe wrażenie przy
krzykliwych kolorach neonów i afiszy tysięcy małych „restauracyjek”
zalewających całą stolicę.
Jeśli
chodzi natomiast o wieczory… Zdecydowanie za tym będę tęsknić najbardziej po
powrocie do Polski. Wychodząc późną porą człowiek uświadamia sobie,
że tutaj nie ma „złej” godziny na jedzenie, szczególnie, że picie koreańskiego
alkoholu bez odpowiedniego posiłku jest po prostu w złym guście i na pewno nie
zostanie zaakceptowane w „restauracji”. Cudzysłowu używam tutaj nie dlatego by
umniejszyć tutejszym lokalom, ale by podkreślić, że zdecydowanie różnią się one
od tego co Europejczycy zwykli umiejscawiać pod hasłem „restauracja”. Póki co
wciąż najchętniej wybieram się na 파전 (pajeona).
Przemiła obsługa i ilość przystawek zależna jedynie od apetytu klienta.
Polubiłam nawet tofu, które świetnie łączy się z sosem sojowym. Polecam
każdemu, kto chce zaznać trochę azjatyckiego klimatu szczególnie, że oprócz
tego iż jest wyjątkowo niskokaloryczne zawiera naprawdę dużo białka.
Kurczę, faktycznie oni tak dbają o swoją kodycje? Niesamowite!:P Intryguje mnie ten alkohol... jak to zdrowy?!
OdpowiedzUsuńSerio, tylko, że bardzo często raczej maszerują niż biegają, ale wciąż jest to lepsze od siedzenia przed telewizorem. O 6 rano stadion jest pełen Pań po 60. Inną sprawą jest to, że jeszcze nie widziałam starszej osoby z nadwagą, a jestem tu już miesiąc. :)
UsuńO alkoholu jeszcze napiszę. Jego kaloryczność jest porównywalna do soku i ma do tego wiele dobry składników odżywczych ^^
Tofu uwielbiam, więc korzystaj z ich przepisów i smaków póki możesz! :) Piękne zdjęcia i jak zawsze pragnę więcej!
OdpowiedzUsuńpięknie :)
OdpowiedzUsuńI fajne fotki:)
OdpowiedzUsuńfloating
Zamek elektromagnetyczny
OdpowiedzUsuńPomoc frankowiczom
gilotyna
Mediacje Łódź
Bardzo fajne zdjęcia z podróży. Następnym razem polecamy fotografkę Olgę https://lovelifefoto.pl/
OdpowiedzUsuń